poniedziałek, 10 lutego 2014

W poszukiwaniu straconego smaku

Przypomniał mi się ostatnio film, który pokazywano w kulinarnej sekcji "Transatlantyku" - "El Camino del Vino" (przetłumaczone na polski jak tytuł tego posta). A to dlatego, że po dwóch tygodniach przemęczania choroby mój organizm na tyle wkurzył się na to, ze o siebie nie dbam, że postanowił mi zamknąć dostęp do węchu - a co za tym idzie - smaku.

Bohater "El Camino" ma podobnie, lecz pewnie o wiele gorzej: jest profesjonalnym, uznanym sommelierem, który nagle traci to, co w jego zawodzie kluczowe: węch i smak.

Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wielką tragedią i sprawdzianem musi być takie doświadczenie dla profesjonalisty, człowieka pracującego zmysłami. Wiem za to, co działo się ze mną.

Po raz kolejny przekonałam się, jak ważny dla smaku jest zapach: bez zapachu - w pierwszym momencie - rozróżniam czy coś jest słodkie czy słone, nie czuję nawet tego, czy jest ostre... W pierwszym odruchu ratowania siebie poszłam bowiem do mojego ulubionego Spring Rolla na wietnamski hot pot. Kelner - przepiękny wiotki Wietnamczyk, który nie lubi ostrych rzeczy - nie mógł się nadziwić mnie, która totalnie niespokojna z powodu straconych zmysłów - wcinałam z miseczki sambal a potem plasterki chili. Nie czułam nic - dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że robię sobie krzywdę: opuchnięta i obolała poparzona jama ustna dała o sobie znać. Ani przebłysku smaku.

Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że brak węchu i smaku jest niebezpieczny: Kiedy nie czuję, co jem, można podać mi wszytko - nie rozpoznam czy jest to zepsute, niesmaczne czy zatrute. Każdy kęs wiąże się z ryzykiem. Niestety, okazało się, ze z węchem jest podobnie: jestem od niego na tyle uzależniona, ze nie wiem, jaka jest temperatura, nie poznaję miejsc, ludzi - nie odbieram emocji. Można przeżyć to - a nawet czerpać z tego niejaką satysfakcję - że się nie wie kogo się przytula czy całuje, jednak najbardziej przerażające jest to, że wraz z utratą węchu nie czuje się też siebie: ginie wtedy zaufanie do samego siebie, trudniej ze sobą wytrzymać... Dlaczego? Zdałam sobie sprawę jak wiele informacji o mnie samej niesie mój własny zapach: już pal licho to, że nie wiem, czy umyłam już zęby czy nie, ale np. po swoim zapachu rozpoznaję swoje emocje - zwłaszcza strach - czy np. to czy jestem chora lub moment swojego cyklu. To, że człowiek nie wie czy jest brudny też należy do niezwykłych dyskomfortów. Moja tożsamość - okazuje się - zasadza się na moim zapachu i przyjemności czerpanej ze smaku.

Postanowiłam przeżyć ten niezwykły eksperyment ze sobą bez paniki (a nie było łatwo) i potraktować go jak wyzwanie. Skoro nie ma smaku i zapachu, to co pozostaje? Pamiętałam, że umysł adaptuje się szybko do brakujących zmysłów. I wtedy trafiłam na Wojtka Gadomskiego, który przypomniał mi o filmie "Ostatnia miłość na ziemi" czyli - piękna gra słów - "Perfect sense".


Bohaterowie to epidemiolożka i szef kuchni, obydwoje stają w obliczu plagi: ludzie najpierw przypominają sobie rzeczy, których żałują, które są smutne, które doprowadzają ich do płaczu a potem tracą węch czemu towarzyszą napady szału. Nic dziwnego... "Bez zapachu znika ocean wspomnień z przeszłości" mówi głos bohaterki z offu, podczas gdy na naszych oczach pokazują się zdjęcia z rodzinnego albumu. Za zapachem idzie smak. Ludzie przestają chodzić do restauracji: po pierwsze boją się zarazić, po drugie, uznają, że jedzenie nie przyniesie im przyjemności... 
Aby sprowadzić ich z powrotem kucharze w zapamiętaniu robią najbardziej diabelskie mieszanki przypraw, lejąc musztardę, dosypując chili, wyostrzając wszystkie smaki. Klienci wracają jednak dopiero po tym, kiedy uporają się ze stratą - restauracja ma już wtedy przygotowane inne menu: eksperyment, który polega na przesunięciu akcentu ze smaku na wygląd, temperaturę, teksturę, odgłosy wydawane przez jedzenie. Klienci badają jedzenie dotykiem, słuchają go, bawią się nim. Pojawia się nawet krytyk kulinarny, który opisuje feerię doznań związanych z jedzeniem, które omijają smak i zapach... Wygląda na to, że to jednocześnie przypomnienie tego, ze jedzenie to nie tylko smak oraz krytyka molekularnego przerostu formy nad smakiem: skomplikowane dania powstają wtedy, gdy samo jedzenie smaku nie ma, lub nie można go znaleźć. Przypomniałam sobie jeszcze jedno - jedna z uczestniczek moich warsztatów ze smaku po operacji nie czuła smaku, lecz cieszyła się jak dziecko z gotowania i jedzenia: dotykała i słuchała marchewek, głaskała selera, podczas jedzenia rozpoznawała poszczególne struktury, jej język bawił się gładkim i chropowatym, a wzrok kolorami kompozycji.

"Ostatnia miłość na ziemi" pokazuje, że bez zapachu doświadczanego tu i teraz bledną wspomnienia. Proustowskie magdalenki nie mają szansy uaktywnić się nawet u tych - a może właśnie u tych - którzy tak jak ja mają zapachową pamięć. Wraz z utratą zapachu zaczęłam tracić bowiem możliwość przywołania niektórych zapachów co było już nie do zniesienia.  

Co rozczarowało mnie najbardziej to to, że moment, w którym smak wrócił - a ja już zdołałam zacząć się adaptować - nie przeżyłam napadu głodu ( no właśnie, przez czas utraty smaku właściwie nie byłam głodna) jak w przerażających scenach na filmie 



spokojnie przyjęłam to jako status quo. Powdychałam trochę zapachu ciasteczek i kuminu, zrobiłam sobie ukochaną kanapkę z serem, jajko z rozpływającym żółtkiem, rozgniotłam awokado. W końcu przypomniałam sobie, kim jestem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz