Można śmiać się ze śląskich happy hours z owiniętą w folię, nadzianą mięchem bułką i nagim podtatuowanym torsem. Można snuć dżenderowe zagadki - kontekstów takich jest tu multum. Ale mi przypomina się tzw. Lunch Beat: w 2010 roku szesnaścioro przyjaciół postanowiło, że swoją przerwę lunchową najchętniej spędzi tańcząc. Pierwsza impreza była mocno garażowa, te, na które macie szansę załapać się teraz, np. w Sztokholmie - to nawet 600 osób tańczących sobie w godzinach przerwy w pracy. Kiedy minie ten czas, po którym szef może się wkurzyć - wezmą ze sobą take away i wrócą przed biurka, a stres - zostanie na sali, przy DJach...
Organizatorów Lunch Beats obowiązuje nawet regulamin...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz