Nigdy nie myślałam, że do
podczytywania panów o nazwiskach Bourdieu, Baudrillard czy Barthes skłoni mnie
Nigella Lawson. I nie, nie pomylili mi się z Bourdainem... Od wybuchu afery z
Higellą zastanawiam się bowiem już nawet nie nad tym, czy kuchenna diva o
alabastrowej skórze i wydatnym biuście brała czy nie (i co), lecz jak zareagują
tłumy fanów na oskarżenia napędzane przez ex-męża, słynnego kolekcjonera
sztuki, który zamiast jedzenia przygotowywanego przez najsłynniejszą kucharkę
świata wolał otrębowe batoniki Weetabix. I dlaczego. Oraz nad tym, kim tak
naprawdę jest dla nas Nigella? Jenny McCartney z The Telegraph, napisała pięknie, że jej traktowanie zależy od tego, czy brało się na serio całą
błyszczącą powierzchnię, czy traktowało jej twórczość za „camp z przepisami”.
Jeśli jedzenie jest nową religią to nasza bogini - właśnie stała się ziemianką.
Co z tym zrobić?
Jeden rzut na domestic goodess
powinien wystarczyć, by zobaczyć, że to postać uszyta z ciekawych kontekstów
kulturowych: Nigella to pierwsza celebrytka kulinarna o takim potencjale -
widać już to choćby po tym, że nie trzeba, jak w przypadku Marthy Stewart
dodawać nazwiska. Jej imię - nadane po szacownym ojcu, Nigelu, polityku - ma
kulinarne konotacje (Nigella to po angielsku czarnuszka) i jest co prawda
niesztampowe, lecz wpisuje się idealnie w rząd razem z Kylie, Madonną czy
Barbrą w poczet div, które z radością naśladować będą drag queens. Podobno już
pierwszy, nieżyjący mąż Nigelli nazywał ją „gejem uwięzionym w kobiecym ciele”
odwołując się do cechującej camp przesady, przegięcia ale także teatralnej
zmysłowości kucharki-celebrytki. O tym, że bohaterka narkotykowo-kulinarnego
skandalu używa swojego wizerunku w sposób ironiczny - i ironią go doprawiając -
można przekonać się czytając jej biografię i wywiady z nią. „Piekę, bo to
podnosi moją wartość w oczach rodziny” mówiła absolwentka Oxfordu, dziennikarka
zajmująca się niegdyś literaturą, zasiadająca w jury nagrody Pulizera. Jej
nieśmiałość jest legendarna, choć nie przeszkadza jej szczerze opowiadać o
tragicznych losach rodziny - umierających na nieuleczalne choroby matce,
siostrze i mężu (ironia losu: temu, który zachęcił ją do gotowania amputowano
język), depresji, która przenosi się w genach i neurozie, którą z właściwą
sobie lekkością w żonglowaniu językiem Nigella nazywa prezentem od żydowskiego
pochodzenia: tym, że w każdym pozytywie jest w stanie widzieć negatyw. Podobno
napisanie pierwszej książki kucharskiej zajęło jej tyle czasu, bo jedzeni
kojarzyło jej się z przyjemnością dzieloną z matką i siostrą, pisać zaczęła
dopiero, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że „Jedzenie jest przeciwieństwem
śmierci. Jedzenie jest o utrzymywaniu cię przy życiu.”
W tym kontekście to, co oglądamy na ekranie - a szczególnie widzimy w
książkach: upudrowana, wygorsetowana kobieta o „biblijnych kształtach” , jak to
określiła jedna z dziennikarek - wydaje się być po prostu dobrze zaprojektowaną
marką, kulinarnym brandem. Jak dużo w nim Nigelli? Nie da się pewnie podrobić
jej języka - i pewnie ciężko wyobrazić sobie, że specjalistka od literatury
dałaby sobie odebrać pisanie tekstów o flircie z jedzeniem, jednak wystarczy
zobaczyć „wczesne Nigelle” - z piękną kobietą w dżinsowej kurtce pałętającą się
po niezbyt wyszukanej kuchni, oraz jej późniejsze wcielenia, choćby ze
znienawidzonej przeze mnie Nigelissimy żeby zobaczyć coraz bardziej
zaawansowaną - i być może niebezpieczną - grę z wizerunkiem perfect housewife z
lat 50, kuchennej pin up. To, co zaczęło się jako luźne oswajanie skrzącej się
dowcipem i zmysłowością kobiecości (nie wyłączając z tego np. łączenia
macierzyństwa i kariery ) zamieniło się w pułapkę telesprzedaży kuchennych
akcesoriów, wyścig chudnięcia pod publiczkę i sukni z gorsetem. Zamieniona w
produkt Nigella miała powody do tego, by sięgnąć po coś, co da jej ukojenie -
zakładając, ze cała dragowa afera nie jest starannie wyreżyserowaną przez
bogatego exa milionera zemstą lub rozgrywką o opiekę nad dziećmi. I cały czas
się zastanawiam co na to wierna publiczność, która wolałaby pewnie widzieć swą
domestic goodess nieskalaną? Wybaczą jak tylu innym upadającym divom przez nią?
Zgodzić się muszę Nigella (tak jak i Jamie Oliver) to brand. Cała ta afera przypomina mi trochę aferę z przed lat o dziewictwo Britney Spears... Cóż, bogowie to też ludzie tylko z zastępem PRowców, każdy może zrobić coś "głupiego" ale nie każdy jest oceniany przez tłumy, a może to tylko zabieg marketingowy żeby mówili...
OdpowiedzUsuń