środa, 15 stycznia 2014

Nigella Lawson - upadek bogini?



Nigdy nie myślałam, że do podczytywania panów o nazwiskach Bourdieu, Baudrillard czy Barthes skłoni mnie Nigella Lawson. I nie, nie pomylili mi się z Bourdainem... Od wybuchu afery z Higellą zastanawiam się bowiem już nawet nie nad tym, czy kuchenna diva o alabastrowej skórze i wydatnym biuście brała czy nie (i co), lecz jak zareagują tłumy fanów na oskarżenia napędzane przez ex-męża, słynnego kolekcjonera sztuki, który zamiast jedzenia przygotowywanego przez najsłynniejszą kucharkę świata wolał otrębowe batoniki Weetabix. I dlaczego. Oraz nad tym, kim tak naprawdę jest dla nas Nigella? Jenny McCartney z The Telegraph, napisała pięknie, że jej traktowanie zależy od tego, czy brało się na serio całą błyszczącą powierzchnię, czy traktowało jej twórczość za „camp z przepisami”. Jeśli jedzenie jest nową religią to nasza bogini - właśnie stała się ziemianką. Co z tym zrobić?


Jeden rzut na domestic goodess powinien wystarczyć, by zobaczyć, że to postać uszyta z ciekawych kontekstów kulturowych: Nigella to pierwsza celebrytka kulinarna o takim potencjale - widać już to choćby po tym, że nie trzeba, jak w przypadku Marthy Stewart dodawać nazwiska. Jej imię - nadane po szacownym ojcu, Nigelu, polityku - ma kulinarne konotacje (Nigella to po angielsku czarnuszka) i jest co prawda niesztampowe, lecz wpisuje się idealnie w rząd razem z Kylie, Madonną czy Barbrą w poczet div, które z radością naśladować będą drag queens. Podobno już pierwszy, nieżyjący mąż Nigelli nazywał ją „gejem uwięzionym w kobiecym ciele” odwołując się do cechującej camp przesady, przegięcia ale także teatralnej zmysłowości kucharki-celebrytki. O tym, że bohaterka narkotykowo-kulinarnego skandalu używa swojego wizerunku w sposób ironiczny - i ironią go doprawiając - można przekonać się czytając jej biografię i wywiady z nią. „Piekę, bo to podnosi moją wartość w oczach rodziny” mówiła absolwentka Oxfordu, dziennikarka zajmująca się niegdyś literaturą, zasiadająca w jury nagrody Pulizera. Jej nieśmiałość jest legendarna, choć nie przeszkadza jej szczerze opowiadać o tragicznych losach rodziny - umierających na nieuleczalne choroby matce, siostrze i mężu (ironia losu: temu, który zachęcił ją do gotowania amputowano język), depresji, która przenosi się w genach i neurozie, którą z właściwą sobie lekkością w żonglowaniu językiem Nigella nazywa prezentem od żydowskiego pochodzenia: tym, że w każdym pozytywie jest w stanie widzieć negatyw. Podobno napisanie pierwszej książki kucharskiej zajęło jej tyle czasu, bo jedzeni kojarzyło jej się z przyjemnością dzieloną z matką i siostrą, pisać zaczęła dopiero, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że „Jedzenie jest przeciwieństwem śmierci. Jedzenie jest o utrzymywaniu cię przy życiu.”



W tym kontekście to, co oglądamy na ekranie - a szczególnie widzimy w książkach: upudrowana, wygorsetowana kobieta o „biblijnych kształtach” , jak to określiła jedna z dziennikarek - wydaje się być po prostu dobrze zaprojektowaną marką, kulinarnym brandem. Jak dużo w nim Nigelli? Nie da się pewnie podrobić jej języka - i pewnie ciężko wyobrazić sobie, że specjalistka od literatury dałaby sobie odebrać pisanie tekstów o flircie z jedzeniem, jednak wystarczy zobaczyć „wczesne Nigelle” - z piękną kobietą w dżinsowej kurtce pałętającą się po niezbyt wyszukanej kuchni, oraz jej późniejsze wcielenia, choćby ze znienawidzonej przeze mnie Nigelissimy żeby zobaczyć coraz bardziej zaawansowaną - i być może niebezpieczną - grę z wizerunkiem perfect housewife z lat 50, kuchennej pin up. To, co zaczęło się jako luźne oswajanie skrzącej się dowcipem i zmysłowością kobiecości (nie wyłączając z tego np. łączenia macierzyństwa i kariery ) zamieniło się w pułapkę telesprzedaży kuchennych akcesoriów, wyścig chudnięcia pod publiczkę i sukni z gorsetem. Zamieniona w produkt Nigella miała powody do tego, by sięgnąć po coś, co da jej ukojenie - zakładając, ze cała dragowa afera nie jest starannie wyreżyserowaną przez bogatego exa milionera zemstą lub rozgrywką o opiekę nad dziećmi. I cały czas się zastanawiam co na to wierna publiczność, która wolałaby pewnie widzieć swą domestic goodess nieskalaną? Wybaczą jak tylu innym upadającym divom przez nią? 

1 komentarz:

  1. Zgodzić się muszę Nigella (tak jak i Jamie Oliver) to brand. Cała ta afera przypomina mi trochę aferę z przed lat o dziewictwo Britney Spears... Cóż, bogowie to też ludzie tylko z zastępem PRowców, każdy może zrobić coś "głupiego" ale nie każdy jest oceniany przez tłumy, a może to tylko zabieg marketingowy żeby mówili...

    OdpowiedzUsuń